Rumunia / Morze Czarne

|||||||

Karpaty zachodnie i Săpânța jakby po drodze.

W drodze nad Morze Czarne, pierwszy nocleg wypada nam w Bieszczadach. Celujemy w pole namiotowe, jednak ciężko mi będzie napisać które to było. Wcześniej jednak odbywamy mały spacer na Wielką Rawkę.

Następnego dnia kierujemy się na Săpânțę by zobaczyć Wesoły Cmentarz. Do Săpânțy docieramy późnym wieczorem, nie ma czasu na szukanie dzikiego miejsca. Wbijamy więc na pole namiotowe. Czujemy się tu trochę lepiej, wokół otaczają nas namioty i prawdziwe kampery, a nie tak jak w Danii przyczepy z ogródkami. Dzień wstaje piękny. Po śniadaniu pakujemy się i ruszamy na zwiedzanie. Jest to chyba jedno z najbardziej skomercjalizowanych miejsc w tym kraju. Tłumy ludzi, krzyki, śmiechy i ogólny harmider, nie przystoi w takim miejscu. W Polsce, przy naszym religijnym nadęciu by to nie przeszło. Tutaj, to nawet nie biznes, to po prostu styl tego cmentarza, nazywanego “Wesołym Cmentarzem”. Od razu po wejściu jest “wow’, kolor niebieski aż bije po oczach. Każdy krzyż przyozdobiony jest tabliczką z rysunkiem przedstawiającym zawód lub cechę szczególną zmarłego. Na każdym jest tekst, w dowcipny sposób opisujący zmarłego.

Poza cmentarzem jest tutaj jarmarki z pamiątkami. Na którym mam ochotę kupić sobie ludową koszulę w której bym jeździł po Rumunii, ale Dorota “chytrzy”, jako namiastkę kupuję słomkowy kapelusz.

Borsa, sen przy grobach przodków.

Kolejny nasz cel w Rumunii, to spacer po górach Rodniańskich. Niestety znów jest późno, szlak który wybraliśmy już po kilkuset metrach przecina rwący potok górski spływający po stromym stoku. Nie ryzykujemy i wracamy do miasteczka. I znowu lądujemy na “komercyjnej” miejscówce, tym razem ze smaczkiem. 🙂 Otóż tam gdzie trafiamy brak miejsca, jest to bardziej większe podwórko niż typowe pole namiotowe. Z tego co widzę to namioty stoją tam już dłuższy czas, przypomina więc to skromniejsza wersję pól kampingowych w Europie Zachodniej. Nasz gospodarz prawdopodobnie nie chcąc tracić zarobku zaprasza nas na inną posesję, wskazują miejsce za jednym z budynków (łazienką).

Nie byłoby w tym nic niezwykłego. Trawniczek jest przystrzyżony, nad nami rozpościera swe gałęzie okazała jabłoń… Gdyby nie fakt, że w Rumunii można grzebać bliskich koło domu. Wskazane miejsce jest to miejsce pochówku. Bowiem pod ta sama jabłonią jest grób. Przy stole poznajemy dwóch Polaków z podkarpacia, opowiadają nam o swoich planach założenia firmy przewodnickiej w tym rejonie. Narzekają tez że Rumuni nie potrafią zrobić szynki i innej wędliny. że dziwnie smakuje i jest czerwona. Podejrzewamy że mówią o wołowinie, nie wyprowadzamy ich z błędu. Przyklaskujemy natomiast ich pomysłowi, fajnie jest realizować marzenia i łączyć pasję z pracą.

Rodniański trek i cyganie.

Następnego dnia podejmujemy kolejną próbę wejścia w góry. Podjeżdżamy z całym majdanem do Staţiunea Borşa gdzie zostawiamy samochód i ruszamy żwirową drogą w góry. Prawie natychmiast wychodzimy z zabudowań. Jest to dość mozolny marsz pod górę, By po jakimś czasie dotrzeć do opuszczonej stacji kolejki linowej. Tutaj droga się kończy, dalej idziemy ścieżką. Szlak prowadzi na druga stronę grzbietu by drugiej stronie go strawersować w dół. Jest dość ciężki, prowadzi po dużych głazach wśród świerków by w końcu wyprowadzić nas na dolinę. Na jej dnie widać gospodarstwo, nie chcemy tam jednak schodzić. Kierujemy się główną grań, po lewej mijamy stary szałas, a w oddali słyszymy czyjeś krzyki.

Nie jest to wzywanie pomocy, raczej głośne rozmowy. Okazuję się że to zbieracze jagód, a dokładniej Romowie. Siedzą w grupie na polanie, nieopodal ruin jakiejś starej obory, dziwne. To sami mężczyźni. Zatrzymujemy się kilkaset metrów od nich, by chwilę odsapnąć i pobawić się z psami które do nas podeszły.

Na początku myślimy że to ich, niestety widzimy jak bezceremonialnie je odganiają. Korci mnie by ich op… Zwycięża jednak rozsądek, zaczynamy czuć się zaniepokojeni, coraz częściej spoglądają w naszą stronę. Nie zwlekamy dłużej, wrzucamy mandżury na “garby” i trzymając się w bezpiecznej odległości ruszamy na południe. Nie wiem czy szlak nie był oznaczony, czy po prostu go zgubiliśmy, poruszamy się po podmokłym stoku, jakby torfowisku. Zbierając po drodze jagody i uzupełniając zapas wody idziemy prawie na krechę pod górę, nie jest łatwo. Od południa nadchodzą ciemne chmury, chcemy jak najszybciej rozbić nasz namiot.

Znikający akumulator.

Po drodze do Bukowiny mamy nocleg na rodzinnym polu namiotowym w Humor. Spptyka nas tutaj, nie tyle niemiła co zaskakujaca przygoda. Otóż z niewiadomych przyczyn w ciągu nocy pada nam akumulator. Na nic zdaje się podłączenie prostownika. Jego stan naładowania wynosi zero. Nie pozostaje nam nic innego jak kupić nowy. Tutaj z pomocą przychodzi nam młoda dziewczyna, która nie dość ze zawozi nas do miasta, to jeszcze cały czas nam towarzyszy jako tłumacz.

Bukowina, Polski akcent w Rumunii.

Bukowina to historyczna kraina leżąca pomiędzy pasmem Karpat Wschodnich, a Dniestrem, podzielona pomiędzy Rumunie i Ukrainę. Jedziemy tutaj celowo, bardziej od kolorowych monastyrów interesują nas mieszkający to Polacy. W którymś momencie skręcamy z drogi 17A, na początku jedziemy droga przez wieś, potem prawie zsuwamy się po drodze z tłucznia. Hamulce nic dają, kamienie pod kołami działają jak rolki. Po raz drugi i nie ostatni okazuje się że Ford Mondeo to nie jest właściwy samochód na zjeżdżanie z trasy w tym górzystym kraju. Nic to, nie po takich drogach się śmigało. Po drodze spotykamy rodzina na spacerze, pytamy ich o drogę i…. jakież jest nasze zaskoczenie gdy odpowiadają nam po Polsku.

To pierwsi rumuńscy Polacy jakich spotykamy. Niedaleko leży pierwsza Polska wioska na Bukowinie. To Pojana Mikuli. Wjeżdżamy na gruntową drogę, ona tez jakby polska. Nie kamienista, tylko piaszczysta i gdyby nie otaczające nas wzgórza , można by pomyśleć że jesteśmy na Mazowszu. Kolejne wsie to Nowy Sołoniec, Paltynosa i Plesza. W jednej z nich zatrzymujemy się pod Domem Polskim, pod którym poznajemy Jana. I znów deja vu, jest nastukany :), ale dobrze mówi po Polsku. Jest marudny, więc szybko się urywamy i zatrzymujemy pod sklepem spożywczym. Mijamy siedzących przed wejściem mężczyzn i wchodzimy do środka. Jest to maleńki pokoik,, jak widać można w nim nabyć tylko podstawowe artykuły. Po chwili wchodzi Pani sprzedawczyni. Dzień dobry, odpowiadamy tak samo. Pani mówi że “chłopy przed sklepem”, powiedzieli jej że się z nami nie dogada bo my to Anglicy. Nie wiemy skąd ten wniosek. To przemiła kobieta opowiada nam kilka historii związanych z Polakami, o tym jak odwiedza ojczysty kraj, że jej przodkowie przybyli tu z Bochni. Miedzy innymi jest dykteryjka o tym jak to jest kiedy Rumunka wychodzi za mąż za Polaka i niema z kim gadać dopóki nie nauczy się ich mowy. To oczywiście żart. Pokazuje on jak bardzo sa związani ze ojczystym językiem. Od razu nasuwa się skojarzenie z Polakami wracającymi z zagranicy po kilku miesiącach, którzy “zapomnieli” już polskiego, bo przecież jest passe. A, przecież Ci Polacy mieszkają tu od pokoleń, od XVIII wieku, kiedy to odkryto tu pokłady soli. Pierwsza kopalnia powstała w Kaczyce. Ponieważ w 1791 roku osada znajdowała się pod zaborem Austriackim. W ciągu kilku lat sprowadzono tu górnicze rodziny z Bochni i Wieliczki by ci dzielili się swoją górniczą wiedzą z miejscowymi. W kolejnych dziesięcioleciach dojechali dotarli tu górale czadeccy i poddani z majątków Potockich, co spowodowało znaczny wzrost Polskiej ludności w tym regionie. Kaczyca to obecnie spore miasteczko w którym także część Rumunów jest dwujęzyczna. Stoi tam piękny kościół który podobno Polacy zbudowali w jeden rok.

Niestety nie możemy się podzielić kompletem zdjęć które zrobiliśmy, ponieważ część z nich gdzieś nam zaginęła.)

Wąwóz Bicaz.

Będąc w północno wschodniej Rumunii wypadałoby odwiedzić przełom Bicaz. To niesamowity odcinek drogi numer 12C. Szosa na odcinku kilkunastu kilometrów wiedzie dnem wąwozu. I zapewnia niesamowite wrażenia, ponieważ pionowe ściany często stykają się wręcz z asfaltem. Dzięki szosie, a przez to łatwemu dostępowi jest to bardzo komercyjne miejsce, tam gdzie to tylko możliwe stoją budki z pamiątkami, a nad jeziorem Lacul Roșu (Red Lake) jest wręcz “centrum handlowe”. My jechaliśmy od wschodu. więc mogliśmy w nim zrobić zakupy, a pomimo to ich nie zrobiliśmy. Ostatecznie rozbiliśmy się na Red Lake Campsite. Ten camp jest niesamowity. Przede wszystkim jest olbrzymi, ma kilkaset metrów długości, a atmosfera na nim panująca przypomina dawne pola namiotowe w naszym kraju. Kiedy tam byliśmy, były sanitariaty, niestety po wodę do picia trzeba było wyjść poza camp. Jeśli teraz jest inaczej, koniecznie dajcie znać w komentarzu.

Niestety nie możemy się podzielić kompletem zdjęć które zrobiliśmy, ponieważ część z nich gdzieś nam zaginęła.)

Focul Viu, płonąca ziemia i nocleg na poboczu drogi.

Kolejną atrakcją jest Rezerwat Focul Viu, ciężko tam trafić, brak drogowskazów, jest jakby zapomniany . Może nie tyle rezerwat co jego główna atrakcja jaką są żywe ognie. Trafiamy tam późną nocą, szukamy po omacku, nasz ford ponownie niezbyt sobie radzi ze stromym podjazdem po tłuczniu. Kilka prób i się udało, ucierpiała trochę blacharka, ale to nie jest samochód reprezentacyjny tylko użytkowy. Błądzimy kilkadziesiąt minut, pomocą okazuje się parka Rumunów wracających ze wzgórza. Ruszamy w przeciwnym kierunku i najpierw spotykamy płonące krzyże, a potem trafiamy we właściwe miejsce.

Aby je odnaleźć należy skręcić w lewo tuz przed wzniesieniem i przejść przez opuszczony plac zabaw. Dobrze że jest ciemno, dzięki temu widzimy widowisko jak “płonie ziemia”. Za dnia prawdopodobnie byśmy nic nie zobaczyli. To nic innego jak gaz wydobywający się z pod ziemi. Jest późna noc, nie mamy szansy na zalezienie fajnej miejscówki na namiot. po raz pierwszy będziemy spać na pace kombi. Bajzel jaki przy tym stworzymy, jest niewyobrażalny. 🙂 . Ostatecznie tak nam sie to spodobało, że od tamtej pory jest to nasz ulubiony sposób spędzenia nocy w podróży.

Focul Viu – 45°45’06.2″N 26°49’59.2″E

Góry solne – Muntele de sare – White Rock of Grunj

Jesteśmy przyzwyczajeni że jeśli sól to kopalnia lub morze, nie zawsze tak jest. Okazuje się że mogą też być góry solne. Aby zobaczyć ten ewenement na skale światową i po nich pochodzić lub polizać powinniście kierować się na miejscowość Mânzălești. To atrakcja dla nas, nie jakieś tam restauracje czy (nie)ciekawe dla nas zabytki i muzea. Natura tworzy najpiękniejsze i wyjątkowe dzieła.

White Rock of Grunj – 45°29’20.8″N 26°38’24.4″E

Vulcanii Noroioși Pâclele Mari

Wulkany kojarzą nam się z reguły z wysokim stożkami i z dymiącym szczytem. Przez które dochodzi do erupcji lawy z głębokości kilkuset metrów. Nam też, dlatego cały czas z tyłu głowy mamy stwierdzenie że bliżej im do gejzerów. Jednakże tak zostały nazwane, a sama nazwa dodaje dramaturgii więc niech tak zostanie. Wulkany błotne występują w kilku miejscach na ziemi i są z reguły związane z terenami roponośnymi. Te w Berce nie należą do największych pomimo to robią wrażenie, nie są wysokie raczej rozległe. Wchodząc na teren rezerwatu widzimy w jak różnych i trudnych do przewidzenia miejscach dochodzi do erupcji błota. Wystarczy uruchomić wyobraźnię by zrozumieć jak niebezpieczna to potęga. Zwiedzanie zajmuje od 30 minut do … ile wam się spodoba. Jest późny ranek lub wczesne przed południe, nie mitrężąc więcej czasu kierujemy się w kierunku wybrzeża. Następny punkt Greckie miasto Histria.

Wulkany błotne w Berce – 45°30′43,19′′ N 26°38′22,60′′E

Histria i plaża nudystów.

Kierujemy się na wschód, zwiedzić ruiny starożytnego miasta Histria. Zbudowane przez Greków około XVII wieku przed nasza erą w okolicy delty Dunaju (Istrios). Prawdopodobnie tez od jego greckiej nazwy przyjęło swoją. Było do doskonałe miejsce na założenie faktorii handlowej. Położenie niedaleko Dunaju na brzegu morza czarnego dawało nieograniczone możliwości handlowe. Z tego miejsca kupcy mieli dostęp do całego wybrzeża Morza Czarnego, Morza Śródziemnego, a także do centrum Europy przez Dunaj. Był to więc ważny ośrodek handlowy starożytnego świata. Miasto rozwijało się wspaniale, jednakże powolne acz stałe zamulanie się laguny doprowadziło najpierw do wypłycenia się zatoki, a następnie do odsunięcia się morza do miasta. Tym samym miasto straciło na ważności i zostało opuszczone. Jako ciekawostkę napisze że podobny los spotkał miasto w Polsce. Jest to Czersk nad Wisłą. Który stracił status ważnego ośrodka handlu i władzy po tym jak Wisła odsunęła swoje koryto od jego murów. Okolica Istrii jest płaska, widać tu wyraźnie działanie eutrofizacyjne Dunaju i przypomina nasze Żuławy.

Wystarczy tego zwiedzania. Zaczynamy szukać plaży by spędzić na niej romantyczną noc, ale wcześniej późne wypas śniadanie z owoców morza.

Po przejrzeniu map Google, kierujemy się w rejon Costinesti. Plaża która wybieramy jest usypana z miliardów muszelek, jest niesamowita. Jedziemy na jej koniec gdzie na uboczu stoi jeden namiot. Miejsce fajne. Dorota zauważa to pierwsza i mówi do mnie..- tamten facet jest nagi. Z reguły nie gapie się na ludzi na plaży, więc nie zauważyłem tego pierwszy. Faktycznie. facet biega z naganiaczem na wierzchu. Po chwili zza namiotu wychodzi jego squaw, tez jak ja natura stworzyła. Wylądowaliśmy na plaży naturystów. Nie maja nic przeciwko nam, ba nawet nie zwracają na nas uwagi. My jednak czujemy się tu jak intruzi. Zwijamy namiot i ruszamy szukać innego miejsca. Nasz wybór pada na początek plaży w sąsiedztwie rumuńskiej rodziny z dziećmi i co ważne tekstylnej. Plan jest taki, byczymy się dwie noce i ruszamy dalej. Nic z tego. Już następnego dnia mamy dość, nie upału, lecz nudy. Bo ile można patrzeć na fale, czytać książkę i pić drinki? Nuudaa. Nie chcę tutaj umniejszać uroków takiej formy wypoczynku, spędziliśmy naprawdę romantyczny wieczór, byliśmy świadkiem pięknego wschodu słońca i zjedliśmy śniadanie na plaży.

Przełom Dunaju i 50 zł za 1 MB.

Przed nami jeden z dłuższych docinków do pokonania. Kolejna atrakcja to przełom Dunaju. To coś co należy zobaczyć, prawie 90 km wzdłuż jednej z największych rzek Europy. Nieważne czy będziecie jechali w górę, czy w dół rzeki. Szosa wspaniale wije się wzdłuż koryta Dunaju. Potężne wody prawie że wyrąbały sobie drogę przez wapienne wzgórza, czyniąc niechcący niesamowita atrakcję turystyczną. Drugi brzeg to tereny należące do Serbii. W tym miejscu muszę was przestrzec. Jest usiany TBS-ami, czyli masztami telefonii GSM. Jadąc wzdłuż Przełomu Dunaju kompletnie nie zdawaliśmy sobie sprawy że będzie to najdroższy przejazd podczas tego tripu. Według nas jest to celowe działanie. Maszt nie służą mieszkańcom Serbii, ponieważ tuż za nimi są wysokie góry. Obejmują za to znaczny obszar przełomu Dunaju. Ich jedynym celem jest dosłowne wydojenie nieświadomych podróżników z kasy. Koszt jednego mega bajta to ok 50 zł. Każde z nas za te sto kilometrów zapłaciło rachunek ok. 1000 zł!!! Nasz rada jest taka. Wybierzcie w ustawieniach telefonu jednego operatora rumuńskiego lub wyłączcie telefony.

Ten odcinek to prawdziwa “Mekka” wędkarzy. Prawie cały czas poza terenem zabudowanym stoją wędki, dziesiątki i setki wędek. Na każdym nawet najmniejszym skrawku terenu sż rozbite namioty. Tym samym nie możemy się to rozbić, szukamy więc alternatywy. Nie wiem jakim cudem zauważamy w zapadającym zmroku kawałek deski z napisem camping. To kolejne skromne pole namiotowe. Jest tutaj tylko wiata z lodówką, sanitariat z prysznicem, plac i kilka ujęć wody. W 2018 roku nie było go na mapie, teraz już jest i nazywa się Camping Mala in Clisura Dunarii. Świetne miejsce z podstawowymi wygodami dla szukających ciszy i spokoju, lub szukających zacisznego miejsca na nocleg i miejsca gdzie mogą się odświeżyć. Klimat tego miejsca przypomina komunę hipisowską, lub miejsce spotkań wolnych ptaków, znajdziesz tu np. stare kanapy lub hamaki rozwieszone gdzieś na uboczu. Jeśli szukasz wygód i zimnych drinków musisz je sobie sam zrobić. Mam nadzieje że właściciele zachowają ten klimat, a my tam jeszcze wrócimy. (I wróciliśmy w 2020 roku).

Bigăr Spring

Szukając tego cudu natury trochę pobłądziliśmy. W ko0ńcu jednak udało nam się je znaleźć. Nie będę się rozpisywał na temat tego wodospadu. Nie jest imponujący, jest za to najpiękniejszy jaki widziałem, nie tylko na własne oczy , ale także w sieci czy innych mediach. Żałuje że mam mam tylko jedno zdjęcie i na dokładkę spieprzone przez nieudolna obróbkę JPG-a. Wybaczcie.

Wyrok na wieś – Geamana, bo liczy się tylko kasa!!.

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku rumuński dyktator Nicolae Ceaușescu na informacje o pokładach miedzi w górach postanowił wybudować kopalnię. Zw względów technologicznych wiązało się z to koniecznością składowania odpadów. Wyrok padł na niewielka dolinę i zagubiona w niej średniej wielkości wieś Geamanę. Mieszkańców wysiedlono, obiecując im odszkodowania i ziemie. Przesiedlono ich ponad 100km, dając po kawałku ziemi i niewielkie ekwiwalenty pieniężne. Wioska wraz z cmentarzem i kościołem została zalana. Jego wieża nadal wystaje ponad powierzchnię jeziora, a właściwe mułu. Na stokach doliny w trujących oparach nadal mieszkają potomkowie tych którzy oparli się reżimowi. Na domiar złego po upadku komuny do rządu rumuńskiego zgłosił sie kanadyjski koncern, chcący wydobywać w tym rejonie złoto z pokładów znanych od czasów rzymskich. Wiązałoby się to z dalszą degradacją środowiska, tym razem rtęcią. Po serii gwałtownych protestów inwestycji zaniechano. Rząd rumuński początkowo starał się tuszować sprawę, w końcu jednak przyznał się do błędu i rozpoczęto proces rewitalizacji. Problem w tym że zbiornik nie został uszczelniony i jego zatrute wody zagrażają głównej Transylwanii Arieș. Nadal jest cos nie tak, ponieważ starając dojechać tutaj na podstawie map Google byliśmy kierowani do jakiegoś miasta. Dopiero wprowadzenie konkretnych współrzędnych przywiodło nas we właściwe miejsce.

Podobne wpisy

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.